Czary i piekło - czyli grodziskie Doktorowo

Gdzieś  między środkową częścią ulicy Bukowskiej,  a ulicą Głogowską oraz między ulicami Nowotomyską i Zbąszyńską, znajdowała się najbarwniejsza część miasta zwana Doktorowem. Do roku 1896 stanowiła niezależną wioskę, którą następnie przyłączono do miasta. W historię Grodziska Doktorowo zapisało się przede wszystkim jako miejsce pamiętnej bitwy obrońców miasta z wojskami pruskimi w czasie Wielkopolskiej Wiosny Ludów.
Bez większej przesady można powiedzieć, że dla naszego miasta była tym, czym Chwaliszewo dla Poznania. Doktorowo zamieszkiwała „barwna” społeczność, pośród, której nie brakowało najróżniejszych złodziei i przestępców. Wśród złodziei prym wiedli kieszonkowcy, których tutaj z różnych powodów nazywano doktorami.
Ksiądz Aleksy Prusinowski, który w 1853 roku objął parafię grodziską w tym samym roku pisał do szambelanowej Cegielskiej.
„Okolica nasza obfituje w złodziei i pijaków, sąd grodziski ze wszystkich sądów w całym sąsiedztwie nie wyłączywszy Poznania najwięcej ludzi oddaje przysięgłym z wioski maleńkiej Kobylniki pod miastem aż 15 ludzi siedzi w więzieniu. Przedmieście miasta Doktorowo dało tutaj nazwę złodziejom, których tutaj doktorami nazywają. Pijaństwo i leni­stwo idzie w parze, lud zadłużony, nędzny, ubogi".
Tyle pisze Prusinowski, który po blisko 20 latach spędzonych w Grodzisku pozostawił miasto odmienione, „zarażone” wartościami pozytywi­stycznymi, tworząc podwaliny przyszłego lokalnego centrum gospo­darczego i społecznego.
Wróćmy jednak do Doktorowa, za którym w kierunku zacho­dnim rozciągała się najdalsza część miasta zwana Piekłem. Obejmowała okolice obecnej ulicy Nowotomyskiej z przylegającym stawem, który jest dzisiaj sympatycznie nazywany „Stawkiem Cichej". Zarówno Doktorowo, jak i Piekło,  obok swoich przestępczych tradycji słynęły dodatkowo z szeroko stosowanych praktyk magicznych. Wróżby i „czary" z pokolenia na pokolenie przekazy­wane przez miejscowych „fachowców", stały się w okolicy syno­nimem najwyższej jakości. Kto wie,  czy sława „doktorowskich mądrych" swoim zasięgiem nie dorównywała sławie grodziskiego piwa. Niemiecki badacz i znawca  tradycji oraz folkloru wielkopolskiego Otto Knoop w swoich książkach  kil­kakrotnie wspominał o czarach stosowanych w Doktorowie koło Grodziska. Znano tutaj najróżniejsze sposoby, bardziej lub mniej skuteczne w zależności od hojności potrzebującego, między innymi na niewiernego kochanka, oziębłą dziewczynę czy natrętnego sąsiada. Podobno bez większego problemu wspomniane czary odwracały koło fortuny, jednym przydając bogactwo i szczęście, a innym nędzę i śmierć. Jeszcze całkiem niedawno,  przysłowiowa „mądra" była uważana za osobę,  której chętniej powierzano własne zdrowie i życie niż uczonym doktorom.
Wspomniany już  Otto Knoop pisał w swojej książce o „czarownicy" z Doktorowa, która z rana wieszała szmatę na sznurku i ciągnąc za jej końce,  ściągała mleko z okolicznych krów. Po­dobno dom takiej kobiety, każdy mógł poznać po stawianej przy drzwiach wejściowych  miotle oraz strzegącym wejścia  czarnym kocie i kogucie. Innym charakterystycznym znakiem miało być witanie przybysza z równoczesnym zamiataniem progu. Ile jest w tym prawdy tego nikt nie wie. Nigdy się nie dowiemy ile było prawdy w przekazywanych z pokolenia na pokolenie opowieściach o zmorach, upiorach i demonach.  Czy historie o nawiedzonych stajniach, w których grzywy i ogony zwierząt były  ułożone w warkocze, albo poplątane w kołduny, zawierały chociaż trochę prawdy. Podobnie jak opowieści o studniach topielców, w których w pełnie księżyca młode panny mogły zobaczyć twarz przyszłego męża.  Prawdopodobnie radosna twórczość ludowa nie znała żadnych ograniczeń, podobnie jak twórczość wielu obecnych polityków.
Warto jednak przytoczyć inną barwną historię opowiadaną czasami przez mieszkańców Grodziska i  opisaną również przez Otto Knoopa.   Dotyczy ona stawu znajdującego się miedzy ulicą Winną i Nowotomyską i nazywanego „Stawkiem Cichej”. Niepozorny, podobny czasami do większej  kałuży, leży  naprzeciwko Osiedla Wojska Polskiego. Mimo swojego wyglądu, okrył się ten staw bard­zo ponurą sławą. Nikt nie policzy istnień, które pochłonął. Jego ta­jemnica wiąże się z pewnym tragicznym wydarzeniem sprzed wielu lat. Jeden z parobków, po całodziennej pracy, chciał w nim napoić swoje konie. Siedząc na wozie podjechał blisko wody.  Nagle coś lub ktoś, wystraszyło okropnie konie, które razem z wozem i woźnicą skoczyły do wody. Po rozpaczliwych krzykach parobka i szamotaniu koni, nastała cisza, a woda pochłonęła wszystkich. Zrozpaczony właściciel koni,  miał bardziej żałować zwierząt niż życia parobka, którego nawet po jego śmierci przeklinał za nierozwagę. Prawdopo­dobnie już później wyciągnięto wóz z utopionymi końmi, lecz zwłok mężczyzny nigdy nie odnaleziono. Mają tam leżeć do dziś,  wciągając do wody  wciąż nowe ofiary. Podobno jeszcze kilkadziesiąt lat temu, kiedy na wysokości wspomnianego stawu kończyła się ulica Winna, a dalej rozciągały się jedynie pola, można było czasami zobaczyć wyłaniający się z wody wóz z końmi. Wszyscy wówczas mówili, że jest to zapowiedź kolejnej tragedii.